Miałam stopniowo odzwyczajać się od bloga, a kiedy przyszedł ciężki moment, stwierdziłam, że właściwie niewiele się zmieniło: dalej jestem sama i nie mam komu powiedzieć o tych najtrudniejszych dla mnie sprawach. Tak więc dopóki jestem (przynajmniej czasami) smutną karotką, zostanę tutaj.
Sobota była bajeczna. Spędziłam dużo czasu z mamą, spotkałam się z rodziną i porządkowałam z ciocią ogród. Nawet nie było kłótni o religię. A potem przyszła niedziela i się zaczęło. Z domu znowu zginęły pieniądze. Kłótnie, krzyki, przekleństwa, łzy. Sytuacja jest ciężka, bo wydatków coraz więcej, a mama w najbliższych miesiącach prawdopodobnie straci pracę. Ojciec nadal bezczynny. Dziś powtórka z rozrywki. Kolejna kwota. Mama znowu płakała. Przed samym wyjściem do szkoły wykrzyczałam bratu, żeby się wyprowadził, że nie ma tu dla niego miejsca. Nie żałuję. Kilka minut później spotkałam w busie Ją. Uśmiechnęłam się na powitanie, ale czuję, że wyszło sztucznie. Zamieniłyśmy 2 zdania i nastąpiła cisza. Obie czułyśmy to napięcie. Tylko Ona patrzyła na mnie z ukrywaną pogardą, a ja marzyłam, żeby był wypadek. Tak bardzo chciałam wtedy zniknąć. Ostatnie dni niestety kończyły się kompulsami. Nagle ważyłam 100 kg. Czułam się przy niej tak okropnie, chciało mi się płakać, chciałam stamtąd jak najszybciej wyjść. Była taka perfekcyjna-szczupłe palce, pierścionek, idealne paznokcie, chude nogi i ramiona, włosy splecione w kłosa. Dokładnie taka, jak wtedy. Ja myślałam tylko o tym, co się kiedyś wydarzyło. Ale Ona chyba już zapomniała. Cały czas pisała smsy, pewnie do wszystkich naszych starych wspólnych znajomych, że mnie spotkała, jak wyglądam, że przytyłam, że... nie mam pojęcia. Odizolowałam się od nich wszystkich, nie widują mnie. Ja ich czasami, ale wtedy wchodzę w tłum albo się odwracam. Ciekawi ich, co u mnie, ale nie na tyle, żeby do mnie napisać. Pytają o mnie jedyną bliską mi osobę. Chcą usłyszeć, że przytyłam, że jestem brzydka, że nie mam przyjaciół, że jestem sama i taka jak dawniej. Bardzo bym chciała wszystkiemu zaprzeczyć, ale nie mogę. Bo częściowo wciąż jestem taka sama. Nadal gruba.
Na swoim przystanku wysiadła bez pożegnania.
***
I po tym wszystkim wciąż coś się we mnie zapala. To tylko jedno spotkanie. Niech sobie myślą, co chcą. Rób swoje. Nie pozwól, żeby znowu cię zniszczyli.
Nie pozwól im Cie zniszczyc, nie pozwol sobie się zniszczyc. Dobrze bedzie, uwierz w siebie.
OdpowiedzUsuńTrzymaj się! ; *
http://optimistic-flux.blogspot.com/
Od jakiegoś czasu już nawet nie wchodzę na tego czarno-białego tumblr'a.
OdpowiedzUsuńNie chcę znowu definitywnie porzucać tego wszystkiego, boję się. Rok temu zostałam praktycznie zmuszona do tego przez przyjaciół, rodzinę i własne zdrowie. Zaczęłam jeść. I tyłam, chudłam, tyłam chudłam i nim się obejrzałam ważyłam jeszcze wiecej niż gdy zaczęłam się odchudzać.
To nie jest proste. Dlatego teraz mimo wszystko dążę do tego żeby schudnąć chociaż do takiej wagi jak wcześniej, a potem jakoś ładnie to utrzymać.
Próbuje, próbuje. Tak jak mam 2 tumblry, tak jak moje notki wachają się między "cudownie", a "beznadziejnie", tak wygląda moje życie. Ze skrajności w skrajność. Ja to wiem, ale zawsze tak było, zawsze, zawsze. Dlatego próbuję to teraz zmienić. Naprawdę, jakby nie myślę, jakby po prostu żyję i się cieszę. I wiem, swoje włosy zniszczyłam wystarczająco.... Cała rodzina, wszyscy łącznie ze mną przeżywali że wypadło mi ponad połowę włosów i są tak suche, zniszczone, że szkoda gadać. I się ogarnęłam w miarę dlatego jest już o wiele lepiej - mi jest o wiele lepiej, wiem że wygląda zdecydowanie lepiej. Jest dobrze, będzie dobrze. ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję.
Ty sie trzymaj, żyj! ; *
Usiadłam i przeczytałam Twojego bloga (a właściwie wszystkie trzy: tego, z wp i onetowego). Wiem, że to banalnie zabrzmi, ale całkiem możliwe, że wcale nie mają o Tobie tak złego zdania, jak Ci się wydaje. Jesteś wspaniałą dziewczyną - musisz o tym pamiętać! :)
OdpowiedzUsuńChcę tylko powiedzieć że czytam i współczuję. Musisz uwierzyć że kiedyś będzie lepiej, czasem pomaga.
OdpowiedzUsuń